Witold Nowak. Człowiek wielu lotniczych talentów i pasji. Mechanik lotniczy z uprawnieniami, pilot i instruktor szybowcowy Aeroklubu Gliwickiego, członek Klubu Zabytkowych Szybowców, pomysłodawca i opiekun wystawy zabytkowych szybowców w unikatowym w skali kraju Gliwickim Centrum Edukacji Lotniczej. Właśnie buduje Mewę – swój trzeci szybowiec.
Pan Witold i Mewa
Mewa składa się z 8000 drewnianych elementów. Żeberka trzeba wykonać z sosnowego drewna. Jest ich sporo – każde żebro skrzydła składa się z 50 elementów. Takich żeberek potrzebnych jest sto, pan Witold ma obecnie 14. Ważny jest dobór odpowiedniego drewna, które pozyskuje się z drzewa, gdy osiągnie wiek. Trzeba je pociąć na listewki. Te o grubości 4 cm muszą leżakować 4 lata na wolnym powietrzu, ale pod zadaszeniem. Na listewki bierze się tylko białą część deski, ciemna się nie nadaje. Pozostałe elementy konstrukcji robione są z drewna brzozowego. Mewa waży 190 kg. Budowa trwa około 8000 godzin.
Marzenia o lataniu
Witold Nowak odkąd pamięta, marzył o lataniu. Ciągnęło go w górę. Już jako kilkulatek na stole kuchennym konstruował własne modele samolotów.
Z gliwickim Aeroklubem związał się, gdy skończył 17 lat, czyli ponad pół wieku temu. To sporo czasu. Ale też wiele się nauczył. Gdy zaczynał swoją przygodę z Aeroklubem, panował tam styl paramilitarny, chodziło się w mundurkach. O godz. 6.00 zaczynały się loty na Czaplach za wyciągarką (już nie ma tych szybowców). Przerwa na obiad i znów latanie.
– To się chłonie, człowiek przesiąka niebem – mówi pan Witold.
Po kursie szybowcowym zdobył umiejętności latania samolotami, przeszedł kursy, szkolenia, w końcu uzyskał licencję szybowcową oraz srebrną i złotą odznakę za przelot 300 km na wysokości powyżej 3 km i utrzymanie czasu 5 godzin w jednym locie. Długo jak na jeden lot szybowcem, ale rekord życiowy pana Witolda to ponad 8 godzin.
– Dużo i mało. Przed wojną latano nawet po 20-30 godzin – przypomina.
Bez planu nie byłoby Mewy
Pan Witold szybowce poddaje renowacji, ale też buduje od zera. W takim przypadku zaczyna od pieczołowitej analizy dokumentacji, późnej przygotowuje szablony dla każdego elementu i wycina. Pierwsze odbudowane przez niego szybowce to była Salamandra (10 lat pracy, plus trzy na doprowadzenie do oblotu), a później ABC – na razie niedokończony (czeka na swój czas w muzeum szybowców). Za Mewę zabrał się w październiku 2023 r. Nie licząc robocizny, koszt budowy to około 30 000 zł. Po zakończeniu prac – za około dwa lata – Mewa będzie latała dla Aeroklubu. Ale do tego potrzeba jeszcze trochę pracy. Do zrobienia został kadłub i 17-metrowe skrzydła, które zostaną pokryte sklejką i płótnem.
– Z Mewą nie było łatwo, bo podczas II wojny światowej zaginęła dokumentacja. Odnaleziono ją w Jugosławii – mówi pan Witold.
Szybowiec buduje według konstrukcji inżyniera Antoniego Kocjana, który został zastrzelony przez Niemców w ostatnich dniach wojny. Kilka z jego konstrukcji ponoć przewyższało inne o 20 lat.
Bez dokumentacji ani rusz, bo skąd na przykład wiadomo, że każda wręga (element konstrukcyjny ograniczający przestrzeń hermetyczną) ma składać się z 6 czy 7 zlepionych ze sobą dwumilimetrowych kawałków drewna? Ale bywa, że w dokumentach są błędy i wszystko się rozjeżdża. Wtedy trzeba myśleć, jak konstruktor, który ją przygotował, wytropić niedociągnięcia i wyeliminować.
– To trochę jak układanie puzzli – podsumowuje pan Witold.
Czasami pomagają mu uczniowie z Zespołu Szkół Samochodowych im. Stefana Roweckiego „Grota” z klasy o profilu lotniczym, którzy praktykują w warsztacie. Wszystkiemu przygląda się Gargamel – zadbany czarny kocur o błyszczącej sierści, przylepa i łasuch – każdego dnia pan Witold przynosi temu lotniskowemu strażnikowi kilka saszetek rarytasów na osłodę hangarowego życia.